Nie bywaliśmy razem w knajpach, nie zwierzaliśmy się sobie, a jeśli nawet, to ja byłem do zwierzeń skłonny. Jerzy – wcale. Musze jednak przyznać, że ilekroć bywałem w życiowych tarapatach, Jerzy i Marysia zawsze spieszyli mi z pomocą. Ja natomiast nie miałem okazji do rewanżowania się im, bo oni w takie tarapaty jak ja nie wpadali. Jerzy zresztą zawsze był dla mnie autorytetem i wzorem moralnym (z którego niestety niezbyt często korzystałem). Kimś w rodzaju Pana Boga toutes proportions gardees, osobą którą darzy się uczuciem, ale nie wypada się z nią zbytnio spoufalać.
J. Przybora „Zdążyć z happy Endem” Memuarów cz. III